Moje zdjęcie
www.perapa.blogspot.com
Stabilnie niestabilna, borderline // Zamknięta w świecie przymusu, obsesyjnie-kompulsyjna // Kalecząca sama siebie, trich, nacięcia, zadrapania. Borderline Personality Disorder * Zaburzenie obsesyjno-kompulsyjne * Samookaleczenia, Trichotillomania * Czyli wszystko co pomaga mi jakoś znieść ten świat...

.

Terapia psychodynamiczna od stycznia 2009

.

Czuję, jakbym przez ostatnie lata była w ciemnym, ogromnym, przytłaczającym pokoju. Myślałam, że jestem skazana na tkwienie w nim, w tej ciemności, braku światła, radości i totalnie bezwolna, uwiązana. Z czasem zaczęłam dostrzegać drzwi, za którymi było coś, czego nawet nie próbowałam sobie wyobrażać, bo przecież drzwi pokoju były nie do sforsowania, takie ciężkie i zamknięte na wiele zamków. Słyszałam opowieści o tym, co jest za drzwiami, ale nie umiałam im dać wiary a wiedziałam, że mi nigdy nie będzie dane ujrzeć choćby kawałka tamtego świata.
Nie wiem na ile dostałam gotowe klucze a na ile umiałam je sama w sobie znaleźć, ale powoli rozpracowywałam każdy zamek jeden po drugim. Czasem klucze łamały się boleśnie kalecząc mi ręce. Czasem dobrałam niewłaściwy klucz, czasem porywałam się na za duży zamek, którego nie otworzyłabym dopóki nie rozpracuję mniejszego, tkwiącego obok, niepozornego ale jednak zupełnie niezależnego i niezmiernie ważnego.
Dowiedziałam się, że mogę, że umiem.
Pytanie na ile na dzień dzisiejszy udało mi się otworzyć drzwi, na ile wyszłam z ciemnego pokoju a na ile w nim nadal tkwię oglądając jedynie przez uchylone drzwi to, co jest na razie nieosiągalne?
Nie wiem. Nikt tego nie wie. Każdego dnia poznaję siebie, ludzi, uczę się, zderzam z czymś nowym.
A czy tak naprawdę do końca życia nie tkwimy w pokoju mogąc jedynie dzięki pomyślnym powiewom wiatru złapać odrobinę słońca zza jego bram?
Myślę, że jeszcze wiele przede mną, ale z tego co za mną, utoczyłby niejeden ciemny pokój...

"Każde zmiany, nawet te na lepsze, wywołują w nas lęk. I tak jak oznaki choroby wywoływały początkowo obawę, tak teraz powrót do zdrowia Cię przeraża, ale zobaczysz z czasem go "oswoisz" i wszystko się na nowo ułoży.
Teraz nie wiesz jaka naprawdę jesteś, ale myślę, że z czasem odnajdziesz swoje prawdziwe Ja zamaskowane przez bordera. Przez ostatni czas czułaś się chora i tak przyzwyczaiłaś się do tego stanu, ze teraz trudno jest ci inaczej funkcjonować. Zapewne boisz się jak to będzie kiedy staniesz się "zdrowa"; te rozterki i lęk są jak najbardziej uzasadnione i normalne, obiecuję Ci jednak, że za jakiś czas one miną, kiedy oswoisz się i zaakceptujesz nową P..."

Trzymam w ręce wypis ze szpitala. Nic z niego nie rozumiem. (klik)

Niby wiem, że wyszłam ze szpitala psychiatrycznego, niby wiem, że jakiejśtam pomocy potrzebuję, no ale po co tyle literek F w jednym miejscu?
Co to znaczy, po co to, jak to, skąd to?!

Godzinami wertowałam Internet w poszukiwaniu informacji na temat moich zaburzeń. Nie wiedziałam wtedy o nich praktycznie nic. Chłonęłam artykuły i wszystko zaczynało układać mi się w jedną, uzupełniającą się całość.
Zrozumiałam, że albo zacznę o siebie walczyć, albo prędzej czy później sama się zabiorę z tego padołu, bo dłużej nie zniosę życia w nieustannym bólu.
Chwytałam się wtedy każdej opowieści, przytoczonych na forach historii, byleby wierzyć, że jest jeszcze gdzieś dla mnie nadzieja.
Że nie muszę skończyć w Tworkach z toczącą się po policzku katatoniczną śliną, wpychaną przez pielęgniarki z powrotem do ust w trakcie podawania kolejnej dawki leków.
Że wcale nie muszę tak jak większość nie leczonych przypadków skończyć z psychozą, omamami, urojeniami etc.
Że może ja wcale nie jestem taka na wskroś zła?
Nie wierzyłam wtedy, że mogę żyć sama dla siebie, z satysfakcją, o której istnieniu już dawno zapomniałam. Bez wszechogarniającego bólu, tej pustki, nicości, która zżerała mnie od środka.
I że mogę z życia coś wziąć. I że mogą to być całkiem przyjemne rzeczy.

Ja prosiłam Boga, żeby chociaż tak bardzo nie bolało. I żebym przestała robić krzywdę sobie i innym.
Nie chciałam nic więcej.

Zaczęłam pisać bloga po roku terapii indywidualnej.
Na początku był prywatny, prowadziłam go po to, aby próbować nazywać swoje myśli, móc się im przyjrzeć z lekkim dystansem. Właściwie to terapeutka zasugerowała, że pisanie powinno mi pomóc konfrontować się ze swoimi emocjami. I zauważyłam, że rzeczywiście-zbliżają się niebezpiecznie blisko wychodząc spod moich palców w trakcie pisaniowej paplaniny. Bywają naprawdę zaskakujące, na co dzień ostro hamowane przez moją głowę.
I tak od jakiegoś czasu, nie licząc momentów zawstydzenia, zezłoszczenia bądź usterek technicznych blog jest ogólnodostępny.

Ogólnym przesłaniem mojego bloga jest ulga dla mnie samej.
Miło jest mi czytać także, że blog komuś pomaga, że daje nadzieję itd, bo takie sygnały dostaję.
Bardzo cenię również spojrzenia innych ludzi, które pojawiają się czy to w komentarzach pod postami czy na mailu, bo jak wiadomo-łatwiej się przygląda nie będąc uwikłanym bezpośrednio w dane sprawy.
Tak się składa, że raczej piszę tu o sprawach trudnych, niezrozumiałych dla mnie, którym na daną chwilę potrzebuje się przyjrzeć. Niech więc nikogo nie zmyli jego generalny wydźwięk, bo mi się teraz żyje naprawdę dobrze! A to, że ubolewam nad czymś, że coś mną wstrząsnęło, że próbuję się temu przyjrzeć, nie oznacza od razu, że zaległam w łożu bez sił do życia;)
Pewnego razu ktoś napisał do mnie jak się czuję, czy jakoś daję radę. A ja na to, że jest mi ciężko, ale byłam dla relaksu na zakupach a wieczorem widzę się ze znajomymi.
“Ojej, a na blogu to wyglądało jakbyś tylko leżała i płakała”;)

Joł:)!

Tak naprawdę dopiero od niedawna umiem określić siebie w różnych wymiarach.
Nie jestem już marionetką, która nawet nie wiedziała, że do jej ciała przytwierdzone są sznurki.
Ja te sznurki w końcu dostrzegłam i jeden po drugim próbuję odwiązać.
Ciągle poszukuję, poznaję, niejednokrotnie zaskakuję się/siebie/świat.

Końcem września 2011 określiłam się mianem "nareszcie szczęśliwej, nie bojącej się wypowiedzieć tego głośno" :)


0 komentarze:

Prześlij komentarz